Wracam. Po bardzo długiej nieobecności. Sporo się działo. Sporo pracowałam. Dużo się nauczyłam. Niestety także nie dbałam o siebie na tyle, na ile powinnam. Efektem tego są nadal istniejące nadprogramowe kilogramy. Mimo, że BMI mam w normie i ciągle mieszczę się w te same ciuchy to jednak te kilogramy zaczynają mi przeszkadzać.

W ciągu ostatniego roku wiele razy zapalałam się do odchudzania, tworzyłam wielkie plany aktywności fizycznej itd, ale ilość czasu poświęcanego na ćwiczenia szybko mnie zniechęcała. I dalej nie robiłam nic.

Ostatni wielki zryw miałam w październiku. Wtedy nawet znalazłam sobie kompana i sprzymierzeńca w osobie siostry:) Stworzyłyśmy 21-dniowy plan-umowę, który obie podpisałyśmy. Niestety po kilku dniach nam się odechciało. Nie potrafiłyśmy wykrzesać z siebie motywacji, ani też zmotywować siebie nawzajem.

Skąd pomysł na plan 21-dniowy?
Jest teoria, według której wystarczy przez 21 dni z rzędu powtarzać pewną czynność, by stała się ona naszym nowym nawykiem. Jeśli np po trzech dniach zrobimy przerwę to odliczanie do 21 należy zacząć od początku. Właściwie wierzę, że to działa, ale zabrakło mi konsekwencji.


Jaki mam plan na teraz? Nie mam żadnego szczerze mówiąc. Po prostu kilka dni temu postanowiłam, że skoro nie mam ochoty poświęcać kilka razy w tygodniu kilkudziesięciu minut na ćwiczenia, to karygodnym błędem jest niepoświęcać na nie czasu w ogóle! Zgodnie z zasadą, że jakakolwiek aktywność fizyczna jest lepsza od żadnej, codziennie robię 20 brzuszków i kilka przysiadów (podczas oczekiwania aż zagotuje mi się woda na herbatę). Niby nic, ale zawsze to coś. Z czasem jak nabiorę takiej ochoty zwiększę te ilości.

I oczywiście czekam na sezon rowerowy:) Tylko z nim mam związane pewne postanowienie, mianowicie chcę przejechać w tym roku rowerem 1000km. W ostatnich latach zazwyczaj przejeżdżałam ledwie powyżej połowy tego dystansu. Myślę, że jest to ilość wystarczająca do tego, by dać jakiś efekt i jednocześnie nie na tyle wygórowana, bym miała zwyczajnie wymięknąć :)